Odeszła wczoraj, cichutko. Godnie. Miała 19 lat.
17 z nich spędziła ze mną. Zdana całkowicie na wszystko, co zechce dać jej los moimi rękami. Ktoś powie, długo żyła – ja odpowiem szkoda, że tylko tyle. 17 lat, to więcej niż 1/3 mojego życia. Kitusia była zawsze – tak to czuję, a teraz… Kituniu, teraz zostało tylko puste miejsce na komodzie przy parapecie. I nie ma już Twojego śpiewnego „mrrrauuuuu” za każdym razem, gdy przechodziłam koło ciebie albo wchodziłam do pokoju.
Ostatni tydzień był dla mnie lekcją, czym jest umieranie. Nauczył mnie, że przychodzi moment, w którym trzeba pozwolić odejść, nawet jeśli kochasz tę istotę najbardziej na świecie, nawet jeśli jest częścią Ciebie – musisz się z nią pożegnać. Zwierzęta mają prawo do śmierci, godnej śmierci. Mają prawo być życiem zmęczone i odejść wtedy, gdy nadejdzie ich czas.
Kitusia gasła przez tydzień. A ja walczyłam przede wszystkim ze sobą. Podtykałam jej wszystko co najlepsze, aż trafiłam na coś co zechciała zjeść. Nadszedł jednak dzień w którym ostatecznie odmówiła wszelkiego jedzenia, raz na jakiś czas tylko piła jeszcze wodę. A ja, wisząc na telefonie z Dorotą Sumińską, walczyłam sama ze sobą, żeby uszanować prawo Kitusi do śmierci. Walczyłam ze sobą, żeby przed tym co nieuchronne, nie zafundować istocie, która jest częścią mojego życia, nachalnej terapii, kroplówek, jedzenia na siłę i wizyt w gabinecie, które i tak nie uratowałyby jej życia, bo NIE MA LEKARSTWA NA STAROŚĆ, a jedynie sprawiłyby, że jej ostatnie chwile byłyby prawdziwą gehenną.
W listopadzie ubiegłego roku, gdy przeprowadzałam fundację do nieszczęsnych kontenerów, obiecałam wszystkim kotom, że zrobię absolutnie wszystko, by znów mogły wygrzewać się na słońcu, poczuć zapach trawy, ziemi i wiatr na wibrysach. Mimo, że prace na działce nie są jeszcze zakończone, musiałam dać Kitusi to, co obiecałam. To była najlepsza decyzja jaką w życiu podjęłam. Pierwszego dnia, gdy wyniosłam ją na zewnątrz, zobaczyłam jak ta namiastka wolności jest dla niej ważna. To był inny kot. Nigdy nie zapomnę jej wzroku tego dnia. Nie mylę się, to była radość. Kitusia była już słaba. W domu nie chciało jej się już nawet schodzić z komody do kuwety. Przez ostatnie miesiące kilka razy dziennie zanosiłam ją do toalety. A teraz? Ta starutka kicia, gdy poczuła na sobie słońce, a pod stopami trawę, chwiejnym krokiem obeszła całą działkę. Zajrzała w każdy zakamarek, a nawet zapolowała na bujającą się od wiatru gałązkę. Kładła się na trawie i obserwowała wszystko, co działo się dookoła. Znów była kotem. Ja to wiem i nie zrozumie tego nikt, kto nie przeżył takiego tygodnia jak ten mój z Kitusią. Mimo nieuchronnie zbliżającej się śmierci – ona była szczęśliwa. I z każdym dniem coraz słabsza. Miałyśmy szczęście. Przez cały ten czas nie padał deszcz. Na noc zabierałam ją do domu, a gdy tylko się budziłam dopóki była świadoma i miała jeszcze siłę Kitusia witała mnie kocią awanturą patrząc w stronę drzwi.
Cały czas byłam przy niej. Stary kot wymaga szczególnej opieki. W umyśle Kitusi wciąż była sprawnym, zdolnym do wszystkiego kotem, ale ciało już nie było posłuszne jej wyobraźni. Gdy spacerowała, ja spacerowałam razem z nią, asekurując by nie upadła, by próbując na coś wskoczyć, nie zrobiła sobie krzywdy, by pijąc wodę nie wpadła w nią i nie zachłysnęła się. Urządziłam jej wygodną budkę z drewnianej skrzynki, którą wybrała sama, a przez której ściany mogła obserwować otaczający ją świat. Spała coraz więcej i coraz głębiej, a ja byłam obok. Po prostu byłam, a ona wiedziała, że jestem. Ostatniej nocy, Kitusia miała przebłyski świadomości. Raz na jakiś czas ostatkiem sił przekładała się z boku na bok, czasem unosiła główkę. Rano, uniosła główkę. Robiła to do samego końca, gdy mówiąc, delikatnie ją głaskałam. Gdy patrzyłam jej w oczy wiedziałam, że patrzy już tam, gdzie ja nie jestem w stanie spojrzeć. Wyniosłam jej całe legowisko i skrzyneczkę na zewnątrz, na słońce. Wiał lekki wiatr. Wiedziałam, że to czas pożegnania. Wiedziałam, że widzimy się po raz ostatni. Zmarła o 12. A ze mnie odpadł kawałek i wiem, że nic go nie uzupełni. I tak powinno być, choć oczywiście trzeba iść dalej.
Żegnaj Kituniu, Ty wiesz, że nie wierzę w Tęczowe mosty i raj. Mam nadzieję, że byłaś szczęśliwym kotem. To właśnie Ty nauczyłaś mnie, że najważniejszym, co można kotu dać by w pełni go uszanować, jest święty spokój. Jest być, karmić, głaskać i bawić się z kotem nie wtedy, gdy człowiek ma chęć, ale wyłącznie wtedy gdy kot tego potrzebuje. Zawsze dawałaś mi znać, a mi udało się to uszanować.
Mój pierwszy w życiu kocie, jest mi cholernie źle bez Ciebie. Patrzę na pozostałe zwierzaki i gadam do nich, tak jak rozmawiałam z Tobą. Nie jest mi wcale łatwiej, bo każdy z Was jest absolutnie wyjątkowy, bo nie ma i nie będzie drugiej Ciebie.
Wiem jedno, 17 lat temu, zrobiłam najmądrzejszą rzecz w swoim życiu. Zabrałam Cię z tego parkingu do domu, byś była częścią mojego życia.
Dodaj komentarz